Zadanie wydawało się proste: 1000 km do przejechania na rowerze w maksymalnie pięć dni, z 17 000 metrów przewyższenia i 30% trasy po żwirowych drogach. Jednak Loïc Chetout postawił sobie dodatkową przeszkodę przed startem. „Kiedy chciałem się odprawić na lotnisku w Bordeaux, dowód osobisty nie przeszedł, potrzebny był paszport!” – wspomina. W efekcie były kolarz, mający 33 lata, musiał wrócić ekspresowo do Kraju Basków po dokument. Céline Pariès kręciła głową: „Powiedziałam sobie, co za dureń, to nieprawdopodobne! Ale on był spokojny i mówił: 'Spokojnie, jeśli popełnię wszystkie głupoty przed startem, to już nic nam się nie przydarzy podczas wyścigu’” – śmieje się dyrektorka znanej cukierni luzjańskiej, która po tygodniu od zakończenia tego szalonego wyzwania, BikingMan Maroc, jest cała i zdrowa u boku swojego partnera.
Duet znał się tylko trochę, łączył ich wspólny klub Bizikleta Taldea z Luzji oraz jedno wspólne treningowe spotkanie. Mieli 92 godziny i 50 minut, czyli mniej niż cztery dni, by się zgrać. „Bardzo mi się podobało! Mieliśmy podobne nastawienie, chcieliśmy dobrze spędzić czas. Mamy też trochę podobne charaktery. Loïc to chodzący chaos” – żartuje Céline Pariès. „Powiedzmy, że jestem bardzo, bardzo wyluzowany. Céline jest bardziej nerwowa. Uspokajałem ją w niektórych momentach, a ona mnie, gdy trzeba było się zdenerwować. Dobrze się uzupełnialiśmy: kiedy mi było ciężko, jej szło dobrze i odwrotnie. Zawsze jeden wspierał drugiego” – dodaje Loïc.
Były zawodowy kolarz Cofidisu, uczestnik dwóch Vuelt de España, przyznaje, że było to bardzo trudne i wyczerpujące: „To było super ciężkie, męczące”. Z kolei 48-letnia była zawodniczka piłki ręcznej z Luzji, która zajęła drugie miejsce wśród kobiet, nazywa to doświadczenie „wyczerpującym i cudownym”. Zawody odbywały się od 14 do 19 września, na trasie z Marrakeszu do Marrakeszu. Tandem przyznaje, że niewiele czasu poświęcili na podziwianie krajobrazów. Inaczej było z Yonem Elissagarayem, trzecim Baskiem na starcie, który zajął czwarte miejsce z czasem 74 godziny i 50 minut. „Krajobrazy były jak z innej planety. Czasem, z czerwoną skałą, miałem wrażenie, że jestem na Marsie” – opisuje mąż Céline, mający 44 lata.
Piękno tego wyzwania tkwiło w wydajności i ludzkiej przygodzie. Spotkaniach i gościnności mieszkańców pustyni. „Przejeżdżaliśmy przez małe wioski, gdzie ludzie nie mają nic, a dają wszystko” – podkreśla jego żona. Zapewniali jedzenie, czasem nocleg na krótkie przerwy. W sumie spali zaledwie około 8 godzin, które potem musieli nadrabiać. „Niedawno w pracy o 14 pomyślałam: 'Chętnie bym zdrzemnęła się’” – śmieje się Céline Pariès. Przy upale sięgającym nawet 45 stopni, zarządzanie snem było jednym z kluczowych wyzwań tego szalonego wyścigu. „Pod koniec spałam gdzie popadnie i jak popadnie. 120 km przed metą u Marokańczyka prowadzącego mały lokal, na podłodze, przy stole i krzesłach. Wyciągnął mi dywanik, pewnie mu mnie szkoda było. Zaprosił mnie na wesele swojej siostry za dziesięć dni!” – opowiada. Na razie nie planuje tam jechać rowerem, odłożyła go na bok. Ultrakolarz już wznowił aktywność fizyczną, zaczynając od „małego, spokojnego biegu”. Tak, spokojnego.
Źródło: www.sudouest.fr
