Delegaci krajowych związków piłki ręcznej zebrali się w piątek w egipskiej stolicy, by dokonać wyboru. I padł on – jak można było przewidzieć – na kontynuację dotychczasowego systemu. Hassan Moustafa przedłużył swoje panowanie w światowej piłce ręcznej, które trwa nieprzerwanie od 2000 roku. Mimo nasilającej się krytyki i coraz głośniejszych głosów sprzeciwu, ten sam model zarządzania pozostaje w mocy, niezmieniony w swoich fundamentach i politycznych układach, okryty nieprzejrzystością.
Siódma kadencja mimo rosnącej opozycji
81-letni Egipcjanin po raz pierwszy od wielu lat musiał zmierzyć się z realną konkurencją. Przeciwko niemu stanęli trzej kandydaci z Europy: Gerd Butzeck z Niemiec, Franjo Bobinac ze Słowenii oraz Tjark de Lange z Holandii. Wszyscy w różnym stopniu krytykowali IHF, zarzucając federacji stagnację, brak transparentności i kliencki system zarządzania oparty bardziej na politycznych układach niż na globalnej wizji rozwoju dyscypliny.
Nigdy wcześniej Moustafa nie był tak ostro atakowany. Jego wyjątkowo długie panowanie naznaczone jest licznymi skandalami, podejrzeniami o nieprawidłowości oraz stylem zarządzania regularnie krytykowanym za autorytaryzm i tajemniczość. Choć żaden wyrok sądowy nie położył kresu jego karierze, nieufność znaczącej części środowiska piłki ręcznej, szczególnie europejskiego, nigdy nie była tak widoczna.
Zwycięstwo dzięki wsparciu małych federacji
Mimo to ustępujący prezydent mógł liczyć na masowe poparcie mniejszych związków, zwłaszcza afrykańskich, które od dwóch dekad korzystają z programów rozwojowych finansowanych przez IHF. Moustafa zdobył 73,3% oddanych głosów (129 na 176). To system wzajemnych zależności, którego jego przeciwnicy nie ukrywają, ale który w dalszym ciągu decyduje o wyniku wyborów.
Przed głosowaniem pojawiły się jednak niepokojące sygnały. Kilku przedstawicieli federacji zgłaszało problemy techniczne – niektóre związki nie mogły połączyć się z systemem głosowania, co opóźniło wybory o kilka godzin. Incydent ten tylko podsycił podejrzenia. Warto dodać, że w głosowaniu wzięło udział jedynie 176 ze 210 federacji należących do IHF.
Jak podsumował słoweński kandydat Gerd Butzeck: "Światowa piłka ręczna zasługuje na więcej. Potrzebujemy większej widoczności i więcej sponsorów. Jeśli nie zareagujemy teraz, piłka ręczna straci swój status dyscypliny olimpijskiej i wpływy w wielu regionach świata".
Philippe Bana – od krytyka do głównego sojusznika
W tym kontekście szczególnie zastanawiające jest wybranie Philippe'a Bany, prezesa Francuskiej Federacji Piłki Ręcznej (FFHB), na stanowisko pierwszego wiceprezydenta IHF. Francuz, który jeszcze niedawno ostro krytykował światową federację, nazywając ją "międzynarodową federacją ze średniowiecza", teraz w pełni wpisuje się w ten sam system. Otwarcie wspierając Moustafę, Bana faktycznie legitymizuje model zarządzania, który jeszcze niedawno publicznie potępiał.
Z czysto politycznego punktu widzenia to wzmocnienie wpływów francuskich w światowej piłce ręcznej. Symbolicznie jednak pozostawia gorzki posmak. Francuski handball, często przedstawiany jako motor odnowy sportowej, zostaje teraz skojarzony z kontrowersyjnym modelem opartym na długowieczności, układach i klientelizmie, a nie na reformach.
Bana w poczekalni do fotela prezesa?
Zgodnie ze statutami, pierwszy wiceprezydent może objąć obowiązki prezesa w przypadku wakatu. Biorąc pod uwagę wiek Moustafa (81 lat) i jego kondycję zdrowotną, pojawia się pytanie, czy będzie w stanie kierować instytucją aż do igrzysk olimpijskich w Los Angeles. Philippe Bana staje się więc kluczową postacią przyszłości IHF. Prezes FFHB jest już otwarcie wymieniany jako następca tuż po zakończeniu swojej kadencji we francuskiej federacji.
Zapowiedzi cyfrowej transformacji IHF nie wzbudzają większych nadziei na zmiany. Obserwatorzy światowej piłki ręcznej doskonale wiedzą, co będzie dalej – historię mało chwalebną i daleką od słynnych "wartości sportu".
Źródło: handnews.fr
