Jest grudzień, a Industria ogłosiła transfer, który zelektryzował środowisko piłki ręcznej – Milosavljev, ten sam, który zamknął kielczanom drogę do ćwierćfinału, podpisał kontrakt do 2030 roku. Zamienia Berlin na Kielce.
Talant Dujszebajew nie ukrywał entuzjazmu. „Moim zdaniem Dejan jest obecnie w trójce najlepszych bramkarzy na świecie" – mówił trener Industrii. I trudno mu odmówić racji. Milosavljev ma na koncie triumf w Lidze Mistrzów, mistrzostwo Bundesligi, a przez sześć sezonów w najsilniejszej lidze świata utrzymywał skuteczność obron powyżej 30 procent. To zawodnik z absolutnego topu – dokładnie taki, jakiego Kielce szukały.
Ale zanim 29-latek założy żółto-czarną koszulkę, warto cofnąć się w czasie. Do małej wioski w serbskiej Wojwodinie, gdzie wszystko się zaczęło.
Korzenie - chłopak z Dolova
Dolovo to niewielka wieś w Wojwodinie, jakieś dwadzieścia kilometrów od Pančeva. Typowa serbska prowincja – pola, spokój, wszyscy się znają. Teoretycznie nie wygląda na miejsce, z którego wyrastają gwiazdy światowego sportu. A jednak.
Dejan Milosavljev przyszedł na świat 16 marca 1996 roku w pobliskim Pančevie, ale to właśnie Dolovo ukształtowało jego pierwsze lata. Jako dziesięciolatek trafił na treningi lokalnego klubu RK Dolovo. Nic wielkiego – prowincjonalny zespół, podstawy rzucania i łapania piłki, pierwsze lekcje tego, czym jest gra zespołowa. Wystarczyło jednak, żeby iskra zapłonęła.
Dwa lata później, gdy Dejan miał dwanaście lat, jego rodzice stanęli przed decyzją, która mogła zaważyć na całym życiu syna. Chłopak dostał propozycję przejścia do akademii RK Jugović Kać – poważniejszego ośrodka szkoleniowego. Problem w tym, że Kać leżało daleko od domu. Dwunastolatek musiałby się wyprowadzić.
Zgodzili się. To był moment, w którym dziecięca pasja zamieniła się w życiowy wybór.
W akademii Jugovicia młody Milosavljev trafił pod skrzydła doświadczonych szkoleniowców, między innymi Nenada Stokicia. Treningi stały się intensywniejsze, wymagania wyższe. Ale właśnie tego potrzebował – struktury, rygoru i ludzi, którzy wiedzieli, jak rzeźbić talent. Bramkarz uczył się czytać grę, pracował nad refleksem, budował fundamenty, na których później wzniesie całą karierę.
Lata w Kać były dla niego formacyjne. Z dzieciaka ganiającego za piłką w Dolovo stawał się młodym zawodnikiem z konkretnymi umiejętnościami i – co równie ważne – z mentalnością człowieka, który dla sportu potrafi poświęcić coś więcej niż wolny czas.
Debiut i pierwsze kroki w dorosłej karierze
Sezon 2011/2012 serbskiej Superligi. Na parkiet wybiega piętnastolatek. Szczupły, trochę za chudy jak na bramkarza, ale z czymś w oczach, co trenerzy rozpoznają od razu – głodem sukcesu.
Dejan Milosavljev zadebiutował w seniorskim zespole RK Jugović jako rezerwowy. Siadał na ławce, patrzył, uczył się od starszych kolegów. W tym wieku większość chłopaków marzy o dorosłej piłce ręcznej. On już w niej był.
Jugović nie należał do serbskich potęg. Zespół kręcił się w środku tabeli, bez wielkich ambicji, ale za to z solidnymi warunkami do rozwoju dla młodego golkipera. Milosavljev dostawał minuty stopniowo – mecz tu, kwadrans tam. Wystarczająco, żeby oswoić się z tempem seniorskiej gry, za mało, żeby popaść w rutynę.
Przełom nadszedł w październiku 2015 roku. Mecz ligowy z RK Morava, na papierze nic specjalnego. Tyle że tego dnia dziewiętnastoletni Milosavljev postanowił pokazać, że wyrósł z roli rezerwowego. Dwadzieścia dwie obrony. Dwadzieścia dwie interwencje, które niemal w pojedynkę dały Jugoviciowi zwycięstwo. Po takim występie ciężko przejść do porządku dziennego.
Nie przeszli. Serbscy eksperci zaczęli wymieniać jego nazwisko wśród największych talentów bramkarskich w kraju. A selekcjonerzy? Oni zauważyli go jeszcze wcześniej. Milosavljev zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Serbii już w 2014 roku, mając zaledwie osiemnaście lat. To rzadkość na pozycji bramkarza, gdzie doświadczenie zwykle waży więcej niż młodzieńczy zapał.
Sześć sezonów spędził w Jugoviciu. Sześć lat, w których z chłopaka próbującego sił w dorosłym świecie stał się zawodnikiem gotowym na kolejny krok. Na większą scenę.
Tą sceną miał być Partizan Belgrad.
Partizan i przystanek w Katarze
Marzec 2017 roku. Milosavljev pakuje walizki i żegna się z Kać. Sześć lat to kawał czasu, ale przyszła pora na ruch do przodu. Czekał na niego Partizan Belgrad – najsłynniejszy klub w kraju, marka rozpoznawalna daleko poza granicami Serbii.
Tyle że zanim zdążył rozgościć się w stolicy, dostał propozycję, której się nie spodziewał. Częścią transferu okazało się krótkoterminowe wypożyczenie do Kataru. Egzotyka, ciepło, petrodolary i liga, o której w Europie mało kto słyszał. Lekhwiya SC z Dohy potrzebowało bramkarza.
Milosavljev mógł odmówić. Wybrał przygodę.
Kilka miesięcy w Zatoce Perskiej okazało się strzałem w dziesiątkę. Młody Serb pomógł Lekhwiyi sięgnąć po Puchar Emira – pierwsze seniorskie trofeum w jego karierze. Nie był to może tytuł, o którym pisze się w europejskich gazetach, ale dla dwudziestojednoletniego bramkarza smak zwycięstwa w finale to bezcenne doświadczenie. Nauczył się, jak pachnie trofeum. I zapragnął więcej.
Po zakończeniu sezonu wrócił do Belgradu. Sezon 2017/2018 miał być jego prawdziwym debiutem w barwach Partizana. I choć spędził tam tylko rok, zdążył narobić sporo szumu.
Kibice szybko go pokochali. A że Serbowie lubią nadawać przydomki, Milosavljev dostał swój – „Bebi Šterbik". Baby Sterbik. Nawiązanie do Árpáda Šterbika, legendy serbskiej bramki, mistrza świata i wieloletniego filaru reprezentacji. Porównanie do takiego zawodnika w wieku dwudziestu jeden lat? To zobowiązuje.
Ale Milosavljev nie wyglądał na kogoś, kto ugina się pod presją. Przeciwnie – rósł. Jego interwencje były coraz pewniejsze, refleks coraz ostrzejszy. Skauci europejskich klubów zaczęli regularnie pojawiać się na trybunach, żeby obejrzeć „Baby Sterbika" w akcji. Pytanie nie brzmiało już, czy Serb wyjdzie na szerokie wody, ale kiedy.
Odpowiedź nadeszła latem 2018 roku. Dzwonił Vardar Skopje.
Vardar i wielki triumf 23-latka
Latem 2018 roku w świecie piłki ręcznej Vardar Skopje to była potęga. Macedoński klub rok wcześniej zdobył Ligę Mistrzów, miał w składzie gwiazdy z całej Europy i ambicje, żeby powtórzyć triumf. Brakowało im tylko jednego – młodej krwi w bramce.
Milosavljev przyjechał do Skopje z etykietką wielkiego talentu, ale bez gwarancji miejsca w składzie. Vardar miał doświadczonych bramkarzy, więc Serb oficjalnie jechał po naukę u boku weteranów. Przynajmniej taki był plan.
Plany szybko wzięły w łeb. Dwudziestodwuletni „Baby Sterbik" wszedł do bramki Vardaru i nie zamierzał jej oddawać. Interwencja za interwencją, mecz za meczem budował pozycję pierwszego wyboru. Trenerzy patrzyli po sobie ze zdziwieniem – ten chłopak bronił, jakby grał w Lidze Mistrzów od dekady, nie od kilku miesięcy.
Sezon 2018/2019 pędził do przodu, a forma Milosavljeva rosła razem z nim. Vardar maszerował przez fazę grupową, potem play-offy, aż wreszcie nadszedł czerwiec i Final Four w Kolonii. Cztery najlepsze drużyny Europy, jeden weekend, wszystko albo nic.
Półfinał przyniósł starcie z Barceloną. Katalończycy, wieczni pretendenci do tronu, trafili na mur. Milosavljev bronił rzeczy, które nie miały prawa być obronione. Vardar wygrał i zameldował się w finale.
Drugi czerwca 2019 roku. Lanxess Arena wypełniona po brzegi. Po drugiej stronie Telekom Veszprém – węgierski gigant nafaszerowany gwiazdami. Wszystko wskazywało na wojnę nerwów.
Vardar wygrał 27:24. A w bramce zwycięzców stał dwudziestrotrzylatek z serbskiej prowincji, który półtora roku wcześniej kopał się jeszcze o minuty w Partizanie.
Gdy konfetti opadało na parkiet w Kolonii, Milosavljev został wybrany najlepszym bramkarzem całego sezonu Ligi Mistrzów. Trafił do All-Star Team rozgrywek – jako najmłodszy golkiper w tym gronie od lat. Europa oficjalnie poznała jego nazwisko.
A on? Pozostał sobą. „Moi koledzy z drużyny to najwięksi bohaterowie, jakich znam" – mówił dziennikarzom, gdy pytali o jego fenomenalną postawę. Ani słowa o sobie. Cała chwała dla zespołu.
Do kolekcji dorzucił jeszcze mistrzostwo Macedonii i triumf w lidze regionalnej SEHA. Ale wszyscy wiedzieli, że Skopje to tylko przystanek. Talent tej klasy nie zostaje długo w lidze macedońskiej.
Telefon zadzwonił jeszcze przed końcem sezonu. Bundesliga. Füchse Berlin. Najsilniejsza liga świata czekała.
Berlin i mur, który się nie kruszy
Lipiec 2019 roku. Milosavljev ląduje w Berlinie ze świeżo zdobytym pucharem Ligi Mistrzów i czteroletnim kontraktem w kieszeni. Füchse – po polsku „Lisy" – to klub z tradycjami,
Bundesliga to jednak inna bajka niż liga macedońska. Najsilniejsze rozgrywki klubowe na świecie, co tydzień starcia z reprezentantami rozmaitych krajów, tempo nieporównywalne z niczym, czego doświadczył wcześniej. Wielu młodych bramkarzy połamało sobie zęby na niemieckich parkietach. Milosavljev nie zamierzał dołączyć do tego grona.
Od pierwszych tygodni wziął się ostro do roboty. Dosłownie – zrzucił ponad piętnaście kilogramów. Schudł, wyrzeźbił sylwetkę, stał się szybszy i bardziej mobilny na linii bramkowej. To nie była kosmetyka, to była rewolucja. Gdy kibice Füchse zobaczyli go w akcji, od razu wiedzieli, że patrzą na kogoś wyjątkowego.
Przydomek przyszedł naturalnie. „Nowy mur berliński" – tak zaczęli go nazywać. Trzydzieści lat po upadku tego prawdziwego, w bramce berlińskiego klubu stanął mur, którego rywale nie potrafili sforsować.
Milosavljev błyskawicznie wypchnął z bramki klubową legendę Silvio Heinevettera. Nie było w tym nic osobistego – po prostu Serb bronił lepiej. Heinevetter odszedł do Melsungen, a dwudziestotrzylatek został numerem jeden między słupkami Lisów.
I został nim na sześć lat.
W tym czasie nie zwalniał tempa. Sezon za sezonem utrzymywał skuteczność obron powyżej trzydziestu procent – w Bundeslidze to wynik z absolutnej elity. W sezonie 2020/21 notował średnio dziesięć interwencji na mecz, plasując się w ścisłej czołówce ligi. Regularność stała się jego znakiem firmowym. Nie miał spektakularnych wzlotów i upadków – był po prostu solidny jak skała, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu.
Nie pracował sam. W Berlinie czekał na niego Dejan Perić – legendarny serbski bramkarz, który objął rolę trenera bramkarzy Füchse. Dla Milosavljeva to było jak wygrać na loterii. Perić prowadził go już w Vardarze, znał jego mocne strony i słabości, wiedział, jak wycisnąć z niego maksimum.
„Nauczyłem się od niego bardzo wiele, w Vardarze byliśmy razem każdego dnia" – mówił Milosavljev. „Cieszę się, że Füchse udało się go zatrudnić. Jest niezwykle ważny dla mojego rozwoju".
Mentor i uczeń. Dwóch Dejanów budujących berliński mur.
Trofea? Przyszły z czasem. W sezonie 2022/23 Füchse sięgnęło po Ligę Europejską EHF – drugie co do ważności rozgrywki klubowe w Europie. Milosavljev w półfinale przeciwko HSV Hamburg obronił wszystko, co się dało, a po meczu wzruszył ramionami: „Mój występ to tylko jeden procent tego zwycięstwa. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent to zespół".
Ale prawdziwy przełom nadszedł w sezonie 2024/25. Füchse Berlin po raz pierwszy w historii zdobyło mistrzostwo Niemiec. Ósmego czerwca 2025 roku Lisy stanęły na szczycie Bundesligi – klubu, który przez dekady był w cieniu potęg z Kilonii, Flensburga czy Magdeburga. Milosavljev, z trzydziestoprocentową skutecznością przez cały sezon, był filarem tego sukcesu.
Do kompletu doszedł finał Ligi Mistrzów. W półfinale przeciwko HBC Nantes Serb przypomniał, dlaczego nazywają go murem – piętnaście obron i awans do wielkiego finału. Tam czekał Magdeburg, niemiecki rywal, który okazał się za silny. Füchse przegrało, Milosavljev nie zagrał swojego najlepszego meczu. Ale nawet z tym rozczarowaniem sezon 2024/25 przeszedł do historii jako najlepszy w dziejach berlińskiego klubu.
Były też trudniejsze momenty. W styczniu 2023 uraz więzadeł stawu skokowego wykluczył go z początku mistrzostw świata. Kilka miesięcy później, w ćwierćfinale Ligi Europejskiej z Kadetten Schaffhausen, zderzył się z rywalem, doznał kontuzji stopy i obejrzał czerwoną kartkę. Trzy tygodnie przerwy i powrót – jakby nic się nie stało.
Sześć lat w Berlinie. Mistrzostwo kraju, europejskie trofeum, finał Ligi Mistrzów i status jednego z najlepszych bramkarzy świata. Milosavljev mógł zostać w Bundeslidze do końca kariery. Wybrał inaczej. Wybrał Kielce.
Dlaczego Kielce?
Latem 2024 roku z Kielc odszedł Andreas Wolff. Niemiecki bramkarz przez lata był filarem Industrii, jednym z tych zawodników, wokół których buduje się drużynę. Jego wyjazd zostawił dziurę, której nie sposób było załatać byle kim.
Kielce próbowały. Klemen Ferlin, doświadczony Słoweniec, robi co może. Ale każdy widział, że to nie ten poziom. Industria, przyzwyczajona do walki o najwyższe cele, nagle miała problem na pozycji, gdzie problemu być nie może. Bramkarz w piłce ręcznej to połowa drużyny. Słaby bramkarz oznacza słabą drużynę – bez wyjątków.
„Industria potrzebowała fachowca z absolutnego topu" – pisały polskie media. I miały rację. Pytanie brzmiało: kto?
Odpowiedź nadeszła jesienią tego roku. Najpierw nieśmiałe plotki, potem coraz głośniejsze doniesienia portalu Handball-Planet, wreszcie oficjalne potwierdzenie w grudniu. Dejan Milosavljev podpisał kontrakt z Industrią Kielce. Cztery lata, do 2030 roku.
Transfer, który zelektryzował dziś całe środowisko.
Bo to nie był zwykły ruch kadrowy. To był ten sam Milosavljev, który pół roku wcześniej zamknął Kielcom drogę do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Ten sam, który w barwach Füchse Berlin rozbił marzenia kieleckich kibiców o kolejnym europejskim trofeum.
Sam zawodnik nie ukrywał entuzjazmu. „Dołączenie do Industrii Kielce to dla mnie ogromne wyzwanie, ale i zaszczyt" – mówił tuż po ogłoszeniu transferu. „To klub z bogatą historią, wielkimi ambicjami i tradycją w europejskiej piłce ręcznej. Od pierwszej rozmowy z włodarzami klubu czułem, że mamy wspólną wizję i cele".
Kluczową rolę odegrał Talant Dujszebajew. Legendarny trener Industrii, człowiek, który wie, jak budować drużyny na miarę Ligi Mistrzów. Milosavljev wyraźnie dał do zrozumienia, że nazwisko Kirgiza zaważyło na decyzji.
„Jego wiedza taktyczna i mentalność zwycięzcy są ceniane na całym świecie" – mówił Serb. „Wierzę, że pod jego przywództwem zrobimy kolejny ważny krok".
Dujszebajew odpłacił się komplementami. „To dla nas ważny moment, bo dokonujemy wzmocnienia zawodnikiem światowej klasy. Moim zdaniem Dejan jest obecnie w trójce najlepszych bramkarzy na świecie. My już teraz bardzo się cieszymy i mam nadzieję, że i on będzie tu szczęśliwy. Nie mogę się doczekać, by zacząć wspólnie pracować".
W trójce najlepszych na świecie. Trener Industrii nie rzuca takich słów na wiatr.
Dla Kielc to inwestycja w zawodnika będącego u szczytu możliwości. Dwudziestodziewięciolatek z doświadczeniem, jakiego nie kupisz za żadne pieniądze – triumf w Lidze Mistrzów, mistrzostwo Bundesligi, Liga Europejska, lata gry na najwyższym poziomie. Ktoś, kto wie, jak smakuje zwycięstwo w Kolonii i jak bardzo boli przegrana w finale.
Dla Milosavljeva to szansa na nowy rozdział. Industria Kielce to regularny uczestnik Ligi Mistrzów, jeden z najbogatszych klubów w Europie, miejsce, gdzie można realnie marzyć o największych trofeach. Bundesliga dała mu wszystko – teraz czas sprawdzić się w nowym otoczeniu.
Od lipca 2026 roku stworzy parę bramkarską z Adamem Morawskim, reprezentantem Polski, który również zasili Kielce przed nowym sezonem. Do tego młody Bośniak Bekir Cordalija. Trzy różne charaktery, trzy różne style – ale wspólny cel.
Kielce znów mogą realnie myśleć o Lidze Mistrzów. Bo mają bramkarza, który wie, jak ją wygrać.
Człowiek z charakterem
W świecie sportu pełnym ego, piłka ręczna jest sportem wyjątkowym, a Milosavljev to wręcz anomalia. Facet, który wygrał Ligę Mistrzów, został najlepszym bramkarzem Europy, a wciąż powtarza, że to koledzy są bohaterami.
„Moi koledzy z drużyny to najwięksi bohaterowie, jakich znam" – mówił po triumfie z Vardarem. Po fenomenalnym półfinale Ligi Europejskiej z Hamburgiem, gdy niemal w pojedynkę zatrzymał rywali, wzruszył ramionami: „Mój występ to tylko jeden procent zwycięstwa. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent to zespół".
Można by pomyśleć, że to medialna zagrywka. Wyuczona skromność na potrzeby kamer. Ale ci, którzy znają go bliżej, mówią, że Milosavljev naprawdę tak myśli. Że sukces traktuje jako efekt pracy zbiorowej, a indywidualne nagrody przyjmuje z lekkim dystansem.
O swojej pozycji mówi z pasją, która graniczy z obsesją. „Jeśli chcesz być dobrym bramkarzem, musisz kochać tę pozycję w sposób, którego inni ludzie i zawodnicy nie rozumieją" – wyznał w jednym z wywiadów. „Dostaniesz wiele goli, ale musisz kontynuować ciężką pracę".
To zdanie wiele o nim mówi. Bramkarz w piłce ręcznej to najbardziej niewdzięczna rola na parkiecie. Możesz obronić dwadzieścia rzutów, ale ludzie zapamiętają ten jeden, który wpadł w decydującym momencie. Możesz być bohaterem przez pięćdziesiąt dziewięć minut, a w sześćdziesiątej stać się kozłem ofiarnym. Trzeba specyficznej psychiki, żeby to wytrzymać.
Milosavljev ma tę psychikę. Wie, że bramkarz musi być odporny na porażki – bo porażki są wpisane w tę pozycję. Każdy gol to mała przegrana. Sztuka polega na tym, żeby nie pozwolić, by te małe przegrane złożyły się w jedną wielką.
„Uznanie motywuje mnie do kontynuowania ciężkiej pracy" – powiedział po otrzymaniu nagrody All-Star Team w 2019 roku. Nie „uznanie jest nagrodą samą w sobie", nie „cieszę się z wyróżnienia". Dla niego nagroda to paliwo do dalszej roboty. Nic więcej.
Ogromną rolę w jego rozwoju odegrali mentorzy. Przede wszystkim Dejan Perić – były wybitny bramkarz, który prowadził go najpierw w Vardarze, potem w Berlinie. Milosavljev nie ukrywa, ile mu zawdzięcza.
„Najlepszy trener bramkarzy, mentor i nauczyciel życiowy" – tak określa Pericia. Pod jego okiem przeszedł metamorfozę z utalentowanego juniora w mistrza Europy. To Perić nauczył go, jak pracować nad detalami, jak analizować rywali, jak zachować spokój w momentach, gdy cały stadion krzyczy.
W mediach społecznościowych – a jego Instagram obserwuje prawie dziesięć tysięcy osób, mimo że profil jest prywatny – Milosavljev regularnie dziękuje rodzinie. Rodzicom, którzy trzynaście lat temu pozwolili dwunastolatkowi wyjechać z domu w pogoni za marzeniem. Żonie Marinie, która towarzyszy mu przez wzloty i upadki kariery.
Poza parkietem znany jest jako „Banda" – pseudonim, który pojawia się we wszystkich jego profilach. Skąd się wziął? Tego nie zdradza. Może jakaś historia z dzieciństwa, może wewnętrzny żart ze znajomymi. Są rzeczy, które zawodnik zostawia dla siebie.
Bo Milosavljev pilnuje prywatności. Nie epatuje życiem osobistym, nie sprzedaje rodzinnych zdjęć tabloidom, nie buduje marki na kontrowersji. Jest sportowcem sponsorowanym przez Pumę, profesjonalistą w każdym calu – ale gdy schodzi z parkietu, zamyka za sobą drzwi.
Może właśnie dlatego tak dobrze radzi sobie z presją. Kto ma uporządkowane życie poza sportem, łatwiej znosi chaos na boisku.
Miejmy nadzieję, że potwierdzi to w Kielcach.
fot. balkan-handball.com
